Napisane przez: ewaoceantours | 6 Maj 2010

Cyklady

Cyklady to archipelag niewielkich wysepek rozsianych na Morzu Egejskim. Małe niczym pumeksowe okruszki, na mapie są ledwie widoczne, ale gdy człowiek już je raz zobaczy – obrazy te, wzmocnione cykaniem cykad i zapachem morza, zostaną w głowie do końca życia.

Na Cyklady postanowiliśmy przeznaczyć ok. 2 tygodni we wrześniu 2009 roku. Wykupiliśmy przelot na Kretę, a stamtąd bez żadnego problemu dostaliśmy się na Santorini. Sieć połączeń promowych jest bardzo dobrze rozwinięta, na Santorini codziennie płynie z Krety przynajmniej jeden prom lub katamaran, cena – ok. 45 EUR za os. one way. Pomiędzy kolejnymi wyspami również poruszaliśmy się drogą morską, wykupując bilety najpóźniej na dzień przed podróżą. Minus to zależność promów od pogody. Zwłaszcza pod koniec pobytu warto mieć dzień-dwa w zapasie na wypadek sztormu.

Katamaran w porcie Athinios na Santorini

Nasz pierwszy punkt programu, Santorini, odwiedziliśmy z wielkim sentymentem. Pracując na Krecie byliśmy po kilkadziesiąt razy na tej wyspie jako piloci zorganizowanych grup. Podczas każdej takiej wycieczki zwiedza się 2 najpiękniejsze miejsca na Santorini: stolicę wyspy – Firę, oraz słynącą z najpiękniejszych widoków Ię. I w sumie po to warto przyjechać na tę wyspę. Oba miasteczka położone tuż nad kilkusetmetrowym klifem robią ogromne wrażenie. Wąziutkie uliczki, na których ruch kołowy zastępują osły z tabliczką „TAXI” na czole, białe domki z niebieskimi okiennicami, cerkiewki z kopułami w kolorze indygo – to chyba najbardziej popularne motywy pocztówek z Grecji. I wszystkie te widoki pochodzą stąd, z Santorini.

Ia

Widok na kalderę – krater wulkanu


Oprócz miast, które widzieliśmy już dziesiątki razy postanowiliśmy zobaczyć też pozostałą część wyspy. Mieszkaliśmy w turystycznej miejscowości Kamari, w hotelu Afroditi Venus Hotel & Spa. Hotel bardzo przyjemny, położony tuż przy czarnej, wulkanicznej plaży, oddzielony od niej ciągnącą się przynajmniej na 2 km promenadą ze sklepikami, barami i tawernami. W Kamari można znaleźć wszystko, czego turystyczna dusza zapragnie, ale ponieważ wyspa jest malunia (12 na max. 7 km), aż się prosi, żeby ją objechać całą. I tak dzięki finezyjnym wybuchom wulkanu – oprócz czarnej plaży Kamari, na wyspie można zobaczyć czerwoną plażę na półwyspie Akrotiri oraz plażę białą, na którą można zabrać się jedynie którymś z kursujących tam codziennie stateczków. Największą atrakcją archeologiczną są będące pozostałością po cywilizacji minojskiej wykopaliska na Akrotiri.

„Piaseczek” z czarnej plaży

Czerwona plaża


Obowiązkowym punktem programu na Santorini jest zachód słońca obserwowany z murów obronnych Ii. Tu warto jednak przybyć odpowiednio wcześnie, bo tuż przed zachodem nie mieliśmy już gdzie wściubić nosa między plecami pierwszorzędowych gapiów. O statywie fotograficznym już nie wspomnę. Ale jakaś sprawiedliwość jest na tym świecie – tuż przed momentem gdy tarcza zachodzącego słońca zbliżyła się do horyzontu, przesłoniły ją chmury 😉

Tłumy oblepiające mury w oczekiwaniu na zachód słońca

Po dwóch nocach spędzonych na Santorini promem przedostaliśmy się na Paros. I tu muszę się pozachwycać nad apartamentami. Namęczyliśmy się, żeby je odnaleźć, bo leżą trochę oddalone od portu, przy bocznej uliczce, ale widok jaki mieliśmy z balkonu – przebija wszystko! Apartamenty mają bardzo adekwatną nazwę – Sunset View.

Widok na Parikię z naszego balkonu


Tuż po przyjeździe wypożyczyliśmy w porcie auto, więc odległość nie była żadnym problemem. Dwie główne miejscowości na Paros to Parikia, w której znajduje się główny port i w której mieszkaliśmy, oraz Naussa – przepiękne miasteczko, pełne urokliwych, klimatycznych knajpek. Ponadto Paros ma fantastyczne plaże: położoną w zacisznej zatoce Kolymbythres, „złotą plażę” Chrissi Akti, czy kameralną Ambelas. Nie polecam jedynie Agia Irini szumnie reklamowanej jako „palm beach” – śmietnisko, pusto i brak jakiegokolwiek zagospodarowania. Palmy? Owszem – sztuk 3.

Port w Naussie

Ośmiorniczki suszą się w słońcu przy tavernach w Naussie


Plaża Kolymbithres


Na reklamowanej jako kosmopolityczna imprezownia plaży spotkaliśmy autochtonkę 🙂


Główną atrakcją na Paros są same widoki oraz przepięknie położone, jarzące się bielusieńkimi murami w południowym słońcu wioski i miasteczka. Jest kilka ruin pochodzących ze starożytności: świątynie Apolla, asklepion, czy starożytna kopalnia marmuru, ale niewiele się ostało z czasów ich świetności.

Lefkes

Ruiny świątyni Apolla


Kto dotrze na Paros niech odwiedzi restaurację Porfira w Parikii, położoną tuż przy nadmorskiej promenadzie, obok starożytnego cmentarza (co zupełnie nie przeszkadza :). Kwintesencja Grecji: morza szum, za płotem starożytne ruiny, nad głową zadaszenie porośnięte winoroślą, a na talerzu – świeżutkie przegrzebki.

Ostatnim etapem naszego dryfowania po greckich wyspach było Naxos. Sercem wyspy jest miasto Naxos z portem i długą na kilka kilometrów, półksiężycowatą plażą Agios Georgios. Mieszkaliśmy tuż przy niej, w hoteliku Saint George. Hotelik malutki i kameralny, pokoje też niewielkie, ale nasz balkon był oddalony zaledwie o 10 metrów od plaży!

Widok na plażę Agios Georgios z naszego balkonu



Tutaj też wynajęliśmy samochód. O ile Paros wydało nam się podchmielonym Dionizosem drzemiącym w południowym słońcu, to Naxos zrobiło na nas wrażenie czujnego cyklopa: surowe góry, mało przyjazne wąskie dróżki tuż nad urwiskami, blade, marmurowe wyrobiska, piękne, ale wietrzne plaże i wzburzone morze w porcie. Ze zwiedzania najbardziej utkwiły mi w pamięci kurosy – niedokończone, kilkumetrowe kamienne figury postaci. Wyglądały, jakby rzeźbiarz zwiał tuż przed ukończeniem swojego dzieła. Dokąd miały trafić? Jaką budowlę ozdobić?

Górzysty krajobraz Naxos

Kuros


Jedna z plaż Naxos


Naxos było kiedyś głównym eksporterem marmuru w Europie, do dziś widać w górach jego kopalnie, a jedno z miasteczek, Apiranthes, zwane jest miastem z marmuru – i rzeczywiście: schody, fasady, uliczki – wszystko wykonano z tego cennego budulca. Wielbiciele dawnych cywilizacji niech koniecznie zajrzą do Muzeum Archeologicznego w Naxos, kolekcja jest imponująca, a  idole cykladzkie – cudo!

Kopalnia marmuru


Po zachodniej stronie wyspy jest kilka wspaniałych plaż o turkusowej wodzie, jednak wiejący tam wiatr pozwalał nam tylko na podziwianie kite-surferów. Dużo zaciszniej było na przyhotelowej plaży Agios Georgios. Aż się prosi o wieczorny spacer wzdłuż plaży.

Windsurfer w zatoce Agios Georgios


Z Naxos popłynęliśmy już na Kretę.

Do archipelagu należy 220 wysp – my zobaczyliśmy tylko trzy. Każda z nich nas zachwyciła, ale każda na swój sposób. Cyklady to kwintesencja Grecji: morze, plaże, starożytne zabytki, otwarci i gościnni ludzie, wspaniała kuchnia. Kto, tak jak ja, nie może zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu, temu spodoba się cykladzki island-hopping!


Odpowiedzi

  1. ekstra zdjęcia… super tam jest

  2. excellent 🙂 good photos! I like the polip legs brrrr 😀


Dodaj komentarz

Kategorie